Po powrocie z Izraela (tym razem chyba już ostatnim i ostatecznym, choć niezbadane są wyroki Boskie i kaprysy naszego partnera biznesowego) przyszedł czas remanentu zdjęć i wspomnień. Coraz trudniej o pełnowymiarowe opowieści o weekendowych podróżach, ale jeszcze chciałabym dorzucić tu opis zwiedzania Jerozolimy z Górą Oliwną w roli głównej. Zdecydowaliśmy się na tę wycieczkę, kiedy obdarowani niespodziewanie kolejnym weekendem w Ziemi Świętej szukaliśmy ciekawego celu naszej kolejnej podróży i okazało się, że podróż na południe jest niemożliwa ze względu na okresowe rzeki, które pojawiają się na pustyni i zalewają drogi, a nawet zagrażają życiu nieostrożnych turystów.

Do tej pory zwiedzanie zaczynaliśmy zazwyczaj na szczycie lub u podnóży Góry Oliwnej. Tym razem pierwszy postój w Jerozolimie wypadł nam nieco dalej, więc i góra ukazała się naszym oczom z pewnego dystansu i w całej swojej okazałości.

Mój plan na ten dzień uwzględniał obejrzenie wszystkich istotnych miejsc właśnie na tej górze, więc po przeparkowaniu samochodu w bardziej dogodne miejsce rozpoczęliśmy wspinaczkę po niepozornej wyasfaltowanej ścieżce. Mniej więcej w połowie drogi zabrakło mi oddechu i moją uwagę przyciągnęło wejście na malowniczy cmentarz, jeden z wielu w tym miejscu.

Po krótkim odpoczynku między skalnymi grobami wyruszyliśmy dalej, tylko po to, żeby odkryć, że właśnie rozpoczęła się popołudniowa przerwa w godzinach otwarcia kościołów dla turystów i musimy jakoś inaczej wykorzystać najbliższe półtorej godziny. Na szczęście pogoda nam sprzyjała: po bardzo deszczowym i wietrznym tygodniu nareszcie wyszło ciepłe słońce, więc zwolniliśmy kroku i postanowiliśmy trochę pospacerować. Zatrzymując się co jakiś czas i robiąc zdjęcia Kopuły Skały i Starego Miasta pod różnymi kątami, dotarliśmy w końcu do punktu widokowego z wielbłądem i osiołkiem, które rozpoznaliśmy z naszych poprzednich wizyt w tym miejscu.

Następnie udało nam się uratować z opresji dwie sympatyczne Amerykanki, które zupełnie straciły orientację w terenie, co objawiło się między innymi tym, że poprosiły o wskazanie drogi do dwóch kościołów – jednego na szczycie, a drugiego u podnóży Góry Oliwnej. Przy małym wsparciu ze strony lokalnych dzieci wspólnie dotarliśmy do kościoła Wniebowstąpienia, które upamiętnia miejsce tego wydarzenia według wschodniej tradycji, a następnie do analogicznego punktu według tradycji kościołów zachodnich. Pierwszego miejsca nie mogliśmy zobaczyć ze względu na godziny zwiedzania. Drugie jest natomiast o tyle ciekawe, że jest to kapliczka będąca pozostałością stojącego tam kiedyś kościoła, która w tej chwili nie pełni żadnych funkcji sakralnych i pozostaje pod opieką lokalnych muzułmanów, którzy za niewielką opłatą otwierają jej drzwi i umożliwiają zobaczenie i dotknięcie odcisku stopy Pana Jezusa pozostawionego przez niego w momencie odejścia do nieba.

Resztę czasu, który pozostał nam do otwarcia kościołów spędziliśmy w sympatycznej restauracji, gdzie całkiem nieźle nas nakarmiono oraz w sklepiku z pamiątkami, gdzie sprzedawca zapewniał nas, że jesteśmy jego pierwszymi klientami i musi nam sprzedać coś po absolutnie okazyjnych cenach, bo inaczej będzie miał pecha. To zrobiliśmy dobry uczynek i daliśmy sobie sprzedać „po kosztach” kilka rzeczy. Mam nadzieję, że nasza naiwność zostanie kiedyś wynagrodzona.

Następnie udaliśmy się na zwiedzanie kościołów Pater Noster oraz Dominus Flevit, który upamiętnia słowa z Pisma świętego o tym, jak Jezus zapłakał na myśl o zburzeniu Jerozolimy. Nietrudno w to uwierzyć, gdy spojrzy się na widok z tego miejsca – na starą Jerozolimę i Kopułę Skały upamiętniającą miejsce ofiarowania Izaaka przez Abrahama i Świątynię, która rzeczywiście została zniszczona około 70 roku naszej ery.

Widok ten został też wkomponowany w architekturę budynku i można go podziwiać ze środka przez przeszkloną ścianę za ołtarzem.

Fot. Michał

Kościół udekorowany jest również mozaikami, czego oczywiście udało mi się nie przegapić.

Trudno mi było nie poddać się atmosferze tego miejsca, które zajmuje tyle miejsca w Ewangeliach, emocjom i wzruszeniom związanym z chodzeniem po mniej więcej tych samych ścieżkach między drzewami oliwnymi i kamieniami, które potrafią przetrwać tysiące lat i być może były świadkami tamtych wydarzeń. I temu dziwnemu poczuciu, że to miejsce jest bliskie i znajome, choć jednocześnie tak egzotyczne i niezwykłe.