Hyundai i30

Wybierając za pierwszym razem samochód na weekend zamówiliśmy Fiata Punto Grande, a dostaliśmy Hyundaia Getz. Tym razem zapragnęliśmy Getza, więc zamówiliśmy Fiata Punto. Wskutek tego dostaliśmy Hyundaia i30, więc znowu poczuliśmy się jak szczęśliwi zwycięzcy konkursu na jednym z polskich portali (na którym akurat można było wygrać tę furę).

Firma pożyczkowa była mniej szczęśliwa, bo dostaliśmy maszynę prosto z salonu (przejechanych kilkanaście kilometrów), zapłaciliśmy za nią stawkę jak za Getza Punto i to na dodatek internetową, a nie wypożyczalni, a jeszcze na dodatek odparliśmy ich próbę zrekompensowania sobie straty przez naliczenie dodatkowego kilometrażu. Cóż, powoli uczymy się załatwiać pomniejsze sprawy tego typu po tutejszemu.

Samochód z zewnątrz duży, silnik troszkę mniejszy niż można by się spodziewać, ale za to pojazd został wyposażony w wypasiony wielofunkcyjny szyberdach, który dostarczył nam wiele radości. I nie przeciekał nawet w gigantycznym deszczu, który złapał nas na autostradzie w drodze powrotnej z Galilei i wielu kierowców zmusił do zjechania na pobocze.

Wesoły autobus

Jak wszyscy wiedzą, nie należy jeździć w Tel Awiwie komunikacją miejską i jeść pożywienia znalezionego na ulicy. W związku z tym odnośnym środkiem transportu wybraliśmy się do muzeum Eretz Israel.

Od pytania do odpowiedzi znaleźliśmy odpowiedni przystanek. Rozkłady były tylko po hebrajsku, więc trudno było rozróżnić rozkład świąteczny od powszedniego i nie wiedzieliśmy, czy autobus odjeżdża za 10 czy za 20 minut. W sumie okazało się to niepotrzebne, bo odjechał i tak dopiero po pół godzinie. Dodatkowo próbowano nas zmylić i z trzech stojących na przystanku autobusów do akcji ruszył ten środkowy, ale to już nie z nami takie numery.

Kto jeździł samochodem po krajach tego regionu ten z grubsza wie, czego można się spodziewać po lokalnych kierowcach. Jak się okazuje, kierowcy autobusów nie wyróżniają się specjalnie stylem prowadzenia, mają tylko nieco większy pojazd, a w rezultacie – większą siłę przebicia. Z której korzystają.

Pan Sapacz i jego Skoda

Pan Sapacz (i jego Skoda) jest elementem transakcji wiązanej i łączy się nierozerwalnie z wynajmem lokalu na ulicy Daniela. Ponieważ nie było mi dane skorzystać z usług tego niepowtarzalnego tandemu, oddaję głos jednej z osób bezpośrednio doświadczonych przez ten los, czyli Agnieszce:

Pierwsze mieszkanie, które nam zaproponowano w Tel Awiwie miało nowoczesne zamki na sześciocyfrowy kod, więc bez problemu (no, powiedzmy, że bez problemu, ale to inna historia) można było do niego dostać nawet o 3 rano, kiedy to w stolicy Izraela lądował nasz ulubiony LO151. Niestety nie zawsze ten budynek był dostępny i przyszedł czas, że zaproponowano nam mieszkanie w budynku nieopodal, do którego należało dostać się za pomocą tradycyjnego klucza. Ale skąd wziąć klucz o 3 rano? Rozwiązanie nadeszło w postaci zaprzyjaźnionego taksówkarza-sąsiada, który przyjeżdżał po nas na lotnisko z kluczami w garści. Nie byłoby to zupełnie interesujące, gdyby nie to, że ten skądinąd dość miły i pomocny pan, na pierwszy rzut oka miał ze 100 lat i przez całą podróż wydawał z siebie dźwięki, które budziły w nas poważne obawy, czy każdy kolejny oddech nie będzie jednak tym ostatnim. Z tego też powodu postanowiliśmy odreagować przeżytą traumę nazywając go pieszczotliwie Panem Sapaczem.

Ponieważ klucze były również potrzebne do zamknięcia lokalu po jego opuszczeniu, byliśmy zmuszeni powtórzyć to doświadczenie również przy podróży powrotnej. Tutaj było jeszcze o tyle zabawniej, że pan przejechał przez puściutki o 2 w nocy Tel Awiw ze średnią prędkością 20 km/h, po to by na autostradzie nabrać niespodziewanej śmiałości w zmienianiu pasów podczas jednoczesnego manipulowania w taksometrze w celu wyprodukowania rachunku. Wszystko to przy ciągle niepokojącym oddechu. Nie ma nic gorszego niż nuda i monotonia, gdy się wsiada do taksówki w środku nocy po trzech godzinach snu. Te doświadczenia pozwalały natychmiastowo odzyskać czujność, która była zaraz potrzebna przy rozmowach ze służbami celnymi. Ale to też już temat na zupełnie inną historię.

Mazda 3 po raz 3.

Tym razem ciemnoniebieska, co oznacza, że awansujemy w hierarchii społecznej. W tych rejonach czarnymi samochodami jeżdżą tylko najbogatsi, bo nie przejmują się kosztami klimy, parkują w garażach podziemnych i mają systemy zdalnego uruchamiania chłodzenia na parę minut przed dojściem do samochodu. W tym egzemplarzu kierownica też nie ściągała w lewo, co daje podstawy stwierdzić, że ten feature dotyczy ok. 30% dostępnych modeli.

Mazda posłużyła nam głównie do siania zamętu w Jerozolimie, w tym do wypraktykowanej już jazdy na trzech członków załogi – pilota, nawigatora i obserwatora. Dzięki temu tym razem nie trafiliśmy do Mea She’arim i całe dwa jerozolimskie dni zamknęliśmy z jednym zaledwie zawracaniem.

Przy parkowaniu troszkę przytarliśmy zderzak, ale po przetarciu gąbką okazało się, że była to farba złapana ze słupka, a pod nią – warstwa niebieskiej farby maskującej poprzednie przytarcie. Tak więc w ostatecznym rozrachunku nie ponieśliśmy żadnych strat.